Oglądając Chirurgów
(jeden z tych fantastycznie przetłumaczonych tytułów!) mam wrażenie, że każdy
szpital wygląda jak Seattle Grace, a każdy lekarz musi spędzać co najmniej
cztery godziny dziennie na siłowni. To wrażenie mija w sposób oczywisty, kiedy
przechodzę (a robię to przynajmniej dwa lub trzy razy w tygodniu), koło naszych
dobrych-bo-polskich placówek. Odrapanych, brudnych z lekarzami chudszymi ode
mnie i masą mięśniową zbliżoną do masy mojego brzucha sprzed kilku lat.
Kilka lat temu (właściwie to już minęła dekada), oglądałem w
telewizji Ally McBeal. Anorektyczna pani prawnik, mierząca się każdego dnia z
przypadkami, o jakich większość z nas nie słyszała przez całe swoje życie.
Broniąca spraw, które były sprawami przegranymi. Sędziowie, którzy byli
sprawiedliwi, mądrzy, rozważni. Prawnicy, od których wymagało się myślenia i
wygrywania spraw a nie wklepywania każdej przepracowanej godziny do jakiejś
tabelki (tfu – jak to każdej? przecież wtedy budżet byłby znacząco poniżej
oczekiwań).
Nigdy nie wierzyłem, że kancelaria jest taką kancelarią.
Jasne, miałem nadzieje. Pierwsza, w której pracowałem, była mała ale chyba też
najbardziej przypominała te klimaty. Potem było już tylko gorzej. Dzisiaj,
pracując dla jednej z najbardziej obrzydliwie bogatych, międzynarodowych
sieciówek, zastanawiam się jak to jest, że siedzimy w pomieszczeniu z
PeeReLowską okładziną, kwiatkiem wymagającym intensywnej terapii, pracujemy na
gównianym sprzęcie, na którym literki są rozmazane i „nic się z tym przez
najbliższe trzy lata nie da zrobić”. No i nasze wygrywanie spraw sprowadza się
do długich na kilkanaście stron zastrzeżeń, zwalniających nas z
odpowiedzialności za przesrane (pardon, przegrane) sprawy.
I tylko tortellini w sosie porowych, które zrobiła dzisiaj
moja Ukochana, poprawia mi humor (Ona twierdzi, że nie umie gotować ale w gruncie rzeczy nie jadłem nigdy nic lepszego*). Bo kiedy patrzę na ten chujowy Świat, i myślę
sobie, że lekarz wyjeżdżający na misję do Mozambiku, Sierra Leone czy
gdziekolwiek indziej zarabia miesięcznie mniej, niż kosztuje godzina pracy
naszego partnera, to myślę, że chyba kogoś tu zdrowo pojebało i ktoś nieźle
ochujał.
Nie twierdzę, że powinniśmy pracować pro bono. Chociaż może,
po przemyśleniu, to tak – właśnie tak uważam. Nie zawsze, nie codziennie, ale
tak powinno być. Ten Świat jest chujowy właśnie dlatego – przez takich ludzi,
którzy patrzą tylko na czubek własnego nosa.
P.S. Kryzys „dotyka” wielkie firmy coraz bardziej. Teraz
tniemy koszty. Już oficjalnie.
P.S. * Tak, to prawda. Lubię dobrą kuchnię, lubię Francuzów i Włochów, uwielbiam owoce morza, ale kiedy człowiek przychodzi do domu i dostaje najbardziej uroczy na świecie "Syf z patelni", w takiej właśnie chwili wie, że mógłby się oświadczyć, bo to jest Kobieta, która nie dość, że zajebiście gotuje, to jeszcze sama w sobie jest cudowna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz